piątek, 2 sierpnia 2013

Opowiadanie 11 ~ Poległa drużyna.

- Kafla przejmuje Demelza z drużyny Gryfonów i szybuje w stronę obręczy Ślizgonów! Weasley unika zderzenia z Cassisem, zawzięcie walczy o kafla! Demelza podaje kafla Weasley, Weasley bierze zamach iii....! - mówił podniecony Lee Jordan. - Miles Bletchey obronił! Podaje kafla Adrianowi.
Luna uważnie śledziła każdy ruch graczy. Minęły dwie godziny meczu, Ślizgoni prowadzili.
- Zanosi się na zwycięstwo Ślizgonów. - powiedział załamany Lee.
Harry zawzięcie szukał Znicza, spojrzał raz jeszcze na wynik: Gryffindor - 30 pkt. Slytherin - 90 pkt. Poczuł kamień na sercu, wiedział że teraz wszystko zależy od niego, całe zwycięstwo Gryfonów. Gra zaczęła być brutalna, wszyscy zaczęli grać agresywnie. Harry spojrzał na tabelę: Gryffindor - 60 pkt. Slytherin - 90 pkt. Nagle rozległ się gwizdek.
- Wygrał Slytherin! - zawołała pani Hooch. Harry nie wierzył, rozejrzał się nerwowo po boisku i zobaczył Draco'na ze Zniczem w ręce. Luna w głębi duszy szczęśliwa, ale sercem i duszą wspierała Gryfonów, była załamana ich przegraną. Rzuciła spojrzenie w stronę Ginny, zobaczyła tylko skrawek jej rudych, pięknych włosów, wybiegła z boiska. Luna rzuciła się w pogoń za Ginny, lecz zatrzymał ją Draco, zadowolony ze zwycięstwa.
- Zwyciężyliśmy! Dlaczego się nie cieszysz? WYGRALIŚMY! - powiedział Draco, podnosząc Lunę.
- Muszę iść po Ginny! Proszę, puść mnie! - oświadczyła Luna próbując wyrwać się w objęć Malfoy'a.
- Po co? Do tej zdrajczyni krwi? - zakpił Draco.
- NIE WAŻ SIĘ TAK O NIEJ MÓWIĆ! - ryknęła Luna i odepchnęła Draco z całej siły, że o mało nie upadł.
- Luna, co jest? - zawołał Malfoy, za Luną, która zdążyła uciec. Szukała po korytarzach i wołała jej imię. Znalazła ją w Wielkiej Sali, płaczącą i wściekłą.
- Ginny...!
- NIE NIE DAM WAM LEKCJI JAK GRAĆ TAK OKROPNIE JAK JA! - ryknęła Ginny wściekła i zapłakana.
- Ginny, nie o to chodzi...chciałam...chciałam Cię pocieszyć. - powiedziała zszokowana Luna, lekko smutna.
- Nie jesteś ze swoim Dracusiem? Przecież jest zwycięzcą, sama mi mówiłaś, że coś między wami jest więc leć do niego! - zawyła zapłakana Ginny.
- On...on...nie ciekawi mnie on, ważniejsi są przyjaciele... - powiedziała Luna. - To... to ja nie przeszkadzam... - powiedziała pełna zrozumienia.
- Przepraszam! Przepraszam... jestem załamana, jak mogliśmy nie wykorzystać takiej okazji na zwycięstwo?! - zawyła ponownie Ginny.
- Będzie jeszcze mnóstwo meczów, teraz nabijajcie punkty dla domu na lekcjach, a w następnym meczu wygramy...przepraszam, wygracie. - poprawiła się Luna, przytulając Ginny.
- Dziękuję, że potrafisz mnie zrozumieć. - powiedziała Ginny po czym mocno przytuliła Lunę. Luna podała jej chusteczkę.
- Co z Draco? - zapytała Ginny szlochając.
- Pokłóciłam się z nim. - odpowiedziała obojętnie Luna.
- O co? Przecież zwyciężyli...
- Ale nazwał się "zdrajcą krwi"... - wyjąkała Luna.
- Dziękuję Luno. - podziękowała Ginny i znowu przytuliła się do Luny.
Dalszy dzień dnia, mijał dobrze, z lochów dobiegały straszliwe dźwięki, Ślizgoni świętowali. Luna była wściekła na Draco, że nawet nie przejął się tym, że jest na niego ogromnie wściekła, ale po tym wydarzeniu zrozumiała jedno...

1 komentarz:

  1. Jestem bardzo ciekawa, co zrozumiała? Pisz dalej! Świetne opowiadanie! :)

    OdpowiedzUsuń